Od Vene

Przyglądałam się zbiorowisku ludzi, którzy szukali pary i zaczęli wołać innych do tańca. Zachichotałam pod nosem, sama za bardzo się nie spiesząc i nie garnąc do "błyśnięcia" na parkiecie. Jedyni się chowali, drudzy w panice zaczęli się rozglądać, a jeszcze inni siłą ciągnęli tych, którzy nie wyglądali na najszczęśliwszych ludzi pod słońcem [choćby taki biedny Vincent]. Gdzieś wypatrzyłam w tłumie znajome osoby, sunące mniej lub bardziej płynnie po parkiecie [pomijając jednego chłopaka z drugiego roku, który wpadał na każdą możliwą parę].
Po dłuższej chwili, gdy już parę osób zakończyło taniec, a moje policzki dały znak delikatnym bólem, że szerszego uśmiechu już nie pomieszczą, postanowiłam się ruszyć ze swojego miejsca w poszukiwaniu partnera do tańca. Jak mus to mus. Ytrel, drogie tradycje, ale właśnie mam zamiar was znieważyć. Może nie oberwie mi się tak bardzo za wzięcie sprawy we własne ręce i zaproszenie jednego z panów do tańca? Poczekamy, zobaczymy.
Pierwszy w oczy rzucił się nauczyciel od wizjonerstwa, a jako że w tle gdzieś mi mignął Mińsk z Jocelyn, stwierdziłam, że nie powinno być problemu. No, nie licząc tych nieco morderczych spojrzeń, gdy podeszłam do Nibyłowskiego z lekkim uśmiechem, ale zignorowałam wypalającą się w moich plecach dziurę. Chyba jednak mi się oberwie.
— Mogę prosić pana do tańca?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz