Białasek prawie odprawił istny armagedon. Krzesła leciały, ludzie się patrzyli, panika wirowała w oczach, a mnie pozostawało tylko śmiać się pod nosem, przez to, jaką fajtłapą się okazał. Pięknie, nie powiem. Gdy już uporał się z piekielnym meblem, uchwycił moją dłoń, a chwilę potem ruszyliśmy w tłum, który, jak bydło, zaczynał paradować na parkiecie. Odnosiłam wrażenie, że oczy za chwilę wyjdą mi z orbit od nadmiernego, intensywnego przewracania nimi.
Czarny garnitur ładnie go opinał, nie powiem, chłopak był... ciekawy. Nie mój typ urody, ale nie można było powiedzieć, że nie był przystojny. Ba, był bardzo urokliwy. Tak.
— A tak ogólnie, to pani wie, jak to się tańczy? Bo przyznam, że ja nie mam pojęcia jak — mruknął niespodziewanie, na co wybuchłam śmiechem, kręcąc z politowaniem głową.
— Miałam nadzieję, że szanowny pan mi to wytłumaczy... — Wysiliłam się na jak najmilszy uśmiech. Nie chcemy straszyć ludzi, prawda, Renee? Nie chcemy. Co wcale nie oznacza, że tego nie robimy. Bo robimy. Z pewnością.
Skończyło się na tym, że starałam się jak najdokładniej papugować kroki par przed nami. Prawie skręciłam kostkę, jakieś pięć do dwunastu razy, z dodatkowymi urazami i siniakami. Mimo wszystko bawiłam się szampańsko, a fakt, że chłopak nie podeptał mi bucików, wprawił mnie w jeszcze większy zachwyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz