Poprawiłem delikatnie kamizelkę, tak szczelnie opinającą się na mojej klatce piersiowej. Wystarczył rok, by ciuchy stały się nieco za małe. Jeśli guzik zacznie grozić mi odpadnięciem od materiału albo wcześniej zacznę się dusić, najzwyczajniej w świecie rozepnę górną część.
Pomyśleć, że mój szkolny debiut będzie miał miejsce na balu, ale że tak od razu? Może znak od losu, że powinienem pokazać na uczelni swoją przebojowość, której ostatnimi czasy za Chiny nie posiadałem? Nikt nie wie.
Podwinąłem rękawy koszuli, ostatni raz poprawiłem włosy, zaciągnąłem mocniej sznurowadła w moich czarnych, nieco schodzonych tenisówkach. Jeśli mnie za nie wywalą — wielka szkoda i nic więcej. Nie mam zamiaru gnieść kajaków w czółenkach zwanych mokasynami. Obrzydliwe to lśni się jak ryba, no a kształtem też nie zachęca, nie wiem, komu to cholerstwo może się podobać, ale szkoda mi gustu biedaczyska. Zignorowałem wory pod oczami, by koniec końców śmiało ruszyć przed siebie, na bal!
Na bal!
Na bal...
Poruszyłem delikatnie kieliszkiem, mieszając jednocześnie ciecz, która się w nim znajdowała. Taaaa, zabawa była przednia, zdecydowanie. Przetarłem kark, dopiłem alkohol. Dobry alkohol, nietypowy, smaczny. Poprosiłbym krążącego między ludźmi kelnera o dolewkę, ale zdecydowałem się nie zalewać od początku, byle nie wyjść na upitą świnię. Przecież znam zasady, jestem porządnym, młodym, wychowanym mężczyzną.
Takie myślenie skutecznie odciągnęło mnie od uważania, jak łażę, gdy zdecydowałem się przejść do któregoś towarzystwa i zasięgnąć języka, więc po chwili skończyłem, obijając się o mniejsze ciało. Biały młodzian. Biały, dosłownie, jedyną rzeczą, która biała nie była, to złociste oczęta i czarny, jak kał szatana, strój.
— Uważaj, jak łazisz — bąknąłem. Mógłbym chociaż raz schować swoje ego, nie zadzierać nosa i okazać chociaż trochę pokory, bo przecież, cholera, to ja na niego wpadłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz