Od Aureliona

— T-to nic — wydukała dziewczyna, zerkając na mnie jak na zjawę, potwora, marę nocną. Nie dziwiłem się, niecodziennym widokiem jest modry chłopiec, dwa dwadzieścia trzy wzrostu i świecące się, jak u Bazyliszka, ślepia. Szkoda, że nie zmieniały w kamień, przydałoby się w niektórych sytuacjach.
No, a potem runęła jak długa. Poleciałem za nią, złapałem ją, no, ale emocje ździebko mną szarpnęły, a dziewczyna po chwili zaliczyła spektakularną glebę. Zasłoniłem usta dłonią, widząc, że uderzenie porządnie ją rozbudziło. Na tyle, by szeroko otworzyła oczy, wbijając we mnie przerażony, a jednocześnie pełen oburzenia i bólu wzrok.
Żeś zabłysnął, Aurelionie, niech cię chudy byk weźmie.
Padłem na kolana, nachyliłem się nad dziewczyną, spojrzałem na nią z niepokojem, trąciłem delikatnie ramiona, przechyliłem łeb.
— O borze wszechlistny, tak bardzo przepraszam, jeszcze raz, nic ci nie jest? Żyjesz? Oddychasz? Jak się czujesz? Ile widzisz palców? Możesz powiedzieć, jak się nazywasz? Przepraszam, tak bardzo przepraszam. — Panika, panika i jeszcze raz panika. Pomogłem jej wstać, podprowadziłem pod ścianę, a gdy piętnasty raz przeprosiłem, zdecydowałem się ewakuować. Dość jej stresu na dzisiaj.
Jestem okropny. Okrutny, obrzydliwy, przerażający...
Nie rozpędzaj się. Podpieraj ściany, a nic więcej się nie stanie.
Tak... Nic, a nic...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz