Posyłane w moim kierunku uśmieszki Białego Męża, zdecydowanie poprawiły mi humor. Poruszaliśmy się z gracją godną koślawej kaczuszki, ale nie powiem, wyszło nam nawet nawet, przynajmniej na tle innych par. Niski ukłon, gdy muzyka ucichła, dla zachowania, chociaż odrobiny kultury, a potem wspólne opuszczenie parkietu. Miałam szczerą nadzieję, że już tam nie wrócę, nie mam ochoty więcej łamać sobie nóg na układach, które nie były wykonalne. Przynajmniej nie w moim wydaniu.
Zerknęłam na towarzysza, posyłając mu radosny uśmiech, bo bal, póki co nie wyglądał aż tak źle, jak mi się wydawało. Nie w jego towarzystwie.
— Jak się pani nazywa? — spytał nagle, próbując zagaić temat, bo w końcu nie powinno się stać, jak te dwa kołki. Zakołysałam delikatnie kieliszkiem, przyglądnęłam się cieczy. Alkohol, który porządnie sponiewierał jednego z naszych pedagogów. Czyżby ćpun miał ze sobą problemy, odkąd blondyneczka opuściła szkołę w trybie natychmiastowym? Pokręciłam delikatnie głową i ponownie skupiłam się na swoim towarzyszu, który ze spokojem wyczekiwał odpowiedzi. Na jego buźce trwał ten słaby, ale jakże onieśmielający, uśmieszek.
— Renee Illene, jednak proszę się zwracać po imieniu, nienawidzę, gdy przechodzi się na per „Pani”, wyglądam aż tak staro? — prychnęłam cicho, wręcz na jednym wydechu. — A mnie? Z kim przyszło spędzać wieczór?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz