— Och, zdecydowanie nie wyglądasz staro. — Przewróciłam oczami, słysząc, jak nieporadnie stara się wybrnąć z sytuacji. — Dorin Beznazwiska. — Pełen humoru ukłon, mój śmiech, a wszystko dopełnione nietypowym posmakiem alkoholu na języku. Było po prostu dobrze.
Podpalenie płynu? Tego jeszcze nie grali, a panika na twarzy chłopaka była czymś, co warto było oglądnąć i zapamiętać. Dziwny grymas, nietypowy blask w złotych oczach, a dodanie do tego bardzo oryginalnego dźwięku paszczy, sprawiło, że cała szopka nadawała się do tego, by zdobyć Oscara.
— Skąd pochodzisz, Renee? — spytał, gdy spokój ponownie pojawił się na jego twarzy, kieliszek już nie płonął, a towarzystwo się rozeszło, uznając, że nic ciekawszego się nie wydarzy.
— Zadupie hen, hen stąd znane, jako Katownia, nie wiem, czy przyszło ci kiedykolwiek usłyszeć tę, jakże cudowną, nazwę. — Słowa przepełnione kpiną, ironią, sarkazmem, zależy gdzie i w jakim stopniu. Przewróciłam oczami i poprawiłam się w miejscu.
Obok nas przemknęła damulka w barwnej, błyszczącej się, jak ta Gwiazda Betlejemska, sukni. Podliczając ilość tiulu, piór, brokatu i kryształków, można było uznać, że kreacja waży około dwóch ton brutto.
— Oh, losie, skąd to się urywa? — mruknęłam sama do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz