Od Nivana

No i na co mi było zarzucać jakimś francuskim zwrotem, który znany był każdemu? No po co? Teraz będzie mówić w tym, jakże łamiącym język, ale za to tak melodyjnym, języku. Ten dziwny zbitek słów prawdopodobnie oznaczał "z chęcią", bo uchwyciła moją dłoń z delikatnym uśmiechem. Błyszczysz, Niv, oj błyszczysz.
Rączka miękka, ciepluteńka, jak to zazwyczaj w wypadku takich młodych dam bywało. Posłałem panience promienny uśmiech, wyprostowałem się, ciesząc się, że nie muszę więcej schylać się, jak kopnięty taboret. Pozycja ta nie była wygodna, ale kultura tego wymagała. No cóż...
Prężyła się, wyciągała szyję, jak łabędź, starała się jeszcze bardziej unieść, i tak już zadarty, nosek. Uroczo, nie powiem. Dokładnie obserwowała otoczenie, dalej wyginając usteczka w łagodnym uśmiechu, ekscytacja biła od niej na kilometr.
Ludzie dzielili się na dwa typy. Ci, którzy jeszcze nie znaleźli pary, oraz ci, którzy dążyli już wykonywać drugą figurę taneczną.
No, a ten drugi typ, dzielił się na kolejne dwa podpunkty. Na persony, które były niczym drewno, oraz giętkie, eteryczne osoby, czujące się, jak ryba w wodzie. Blondynka zdecydowanie należała do tej drugiej kategorii, taniec gładko ją niósł, ruchy były zwinne, a sama dawała się prowadzić lepiej, niż wspaniale.
Borze wszechlistny, dobrze wybrałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz