Po raz kolejny wygładziłam suknię. Ta nie była szczytem dziewczęcych
marzeń, jednak z efektu byłam zadowolona. Przez wzgląd na brak budżetu
musiałam zaufać moim umiejętnością krawieckim. Prosta, biała suknia
mojej matki, którą dostała kiedyś za grosze na jarmarku, wyglądała teraz
o niebo lepiej. Na górze, przy pomocy igły, nitki i moich kochanych
nożyc, powstał dekolt asymetryczny. W pasie suknia leżała na mnie
idealnie, więc nie robiłam tam żadnych poprawek. Niżej, na wysokości
kolan, ufarbowałam materiał na beżowo, z lekkim złotym połyskiem. Do
zwieńczenia dzieła użyłam złotej broszki w kształcie pszczoły. Pamiątka
rodzinna była cenna oraz, co ważniejsze — duża. Długość insekta sięgała
aż 12 centymetrów, czyli kiedy zasiadł na rękawie, był doskonale
widoczny z ramienia. Włosy splotłam od lewej strony czoła, robiąc
koronę, niemal wokół całej głowy, kończąc wielkim kokiem, umyślnie
przesunięty nieco na prawą stronę głowy. Uszy nieco psuły efekt, ale po
potraktowaniu ich złotym sprayem, wydawały się błyszczeć. Używanie tej
samej substancji do sukni oraz uszu nie mogło się dobrze skończyć, ale
nie miałam zbytnio innych opcji. Przynajmniej nie musiałam krzywdzić
ogona, który ukryty był pod długą suknią. Buty stanowiły największy
problem, jednak ostatecznie wzięłam po prostu ślubne szpilki matki,
które miały fortunny kolor kości słoniowej. Niestety nadal wyglądałam na
wręcz nienaturalnie, ale więcej nic nie mogłam na to poradzić. Z powodu
poważnego deficytu biżuterii, po prostu założyłam na szyję pozłacany
łańcuszek, znaleziony w jakiejś fontannie. Zawieszka przedstawiała klucz
wiolinowy, który prezentował się przyzwoicie, jednak jego wartość była
bliska zeru. Któraś z dziewczyn pożyczyła mi także złotawy lakier, który
teraz był na moich paznokciach. Moja cera nie wymagał wielkich
poprawek, więc nałożyłam jedynie jasnoczerwoną szminkę oraz tusz do rzęs
z lekkim eyelinerem i byłam gotowa na bal.
Rozejrzałam się dookoła.
Ludzie stali na razie pod ścianami, niektórzy zbici w kilkuosobowe
grupki, inni samotnie. Opierając się pokusie, żeby po prostu usiąść,
skierowałam się w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie miałam konkretnego
celu, jednak miałam wrażenie, że wypadałoby podejść i z kimś
porozmawiać. Wybrawszy sobie pierwszą lepszą, stojącą nieopodal osobę,
postanowiłam skierować się w jej stronę, nie zastanawiając się nad tym
drugi raz. W końcu nieczęsto ma się okazje iść na taki bal. W głowie
obiecałam sobie być dzisiaj wyjątkowo grzeczną kotką, która znajdzie
sobie nowych znajomych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz