Od Adama

Wyglądało na to, że nie przeraziłem całkowicie uczennicy, tyle dobrego. Wolałem uniknąć większych czy mniejszych skandali, zwłaszcza, że jeden, dotyczących zbyt bliskich kontaktów między kadrą a tymi bachorami... Cóż, można powiedzieć, że stawał się coraz bardziej niewygodny, coraz mniej elastyczny. Oczywiście, Cesarstwo nie widziało zbyt wielkich problemów do sytuacji tego rodzaju, w końcu związki tego rodzaju pomagały umacniać pozycje społeczną danych rodzin. Mentor łatwo wprowadzał ucznia w rejony sztuki nauczania, pozwalając mu wspiąć się po fałszywej drabinie przekonań i osobistych wartości. 
Prowadziłem pewnie, starając się dopasować do wzrostu dziewczyny. Nie było to aż tak komfortowe, ale zawsze ułatwiało jej taniec. Skąd pochodziła? To nie była jedna ze stypendystek albo coś? Pewnie nie miała zbyt dużo do czynienia z oficjalnymi tańcami.
— Dziękuję za taniec. — Skinąłem pannie głową, dziękując prostym uśmiechem i słowem. Następnie odszedłem na bok, szukając wzrokiem reszty moich uczniów. Kto wie, co teraz wyprawiały te małolaty, równie dobrze już dawno mogli napluć do ponczu i zaplanować zabójstwo Cesarza. Nie takie rzeczy się zdarzały. A profesorowie... Cóż, nie czułem się zbyt pewnie, zostawiając ich z tą łamagą życiową, Nibyłowskim i, co gorsza, ćpunem Remusowym. Gdzie jesteście, moi uczniowie? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz