Od Pelagoniji

Zastanawiałam się, czy ktokolwiek się dziś wywinie przed tańcem. Nawet ci najwięksi przeciwnicy tańca zostali wyłapani i wypchani na parkiet z panią bądź panem. W moim przypadku było identycznie, ale akurat powodem nie była niechęć do sunięcia po parkiecie w obrotach i figurach, a brak pary. Cóż, znalazłam. I muszę przyznać, że tańczyło się przyjemnie, nader łatwo, pomimo moich sztywnych kroków i jednego czy dwóch przydeptania stopy.
Z niepewnym uśmiechem dygnęłam, po czym zeszłam z parkietu, oddychając już lżej. A potem prawie dostałam zawału.
— Pelciu, kochanie ty moje, ratuj mnie!
— Hortensja? — pisnęłam cicho, czując, że plączą mi się nogi i upadnę, ale ku mojemu szczęściu zaraz wylądowaliśmy przy jednym ze stołów. Zamrugałam zdziwiona, spoglądając na chłopaka z mieszaniną różnych uczuć, głównie oszołomienia, rozbawienia i zaskoczenia.
— Przed kim bądź czym, mam cię ratować, Hortensjo? — spytałam już bardziej ogarnięta i obróciłam się w jego stronę, prostując się. Uniosłam kąciki ust w radosnym uśmiechu. Nie sądziłam, że zdołam go znaleźć w tym tłumie, ale z drugiej strony trudno było go przeoczyć. Mimo wszystko cieszyłam się, że jednak uda mi się z nim trochę pobyć na balu.
— Jak wrażenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz