Pociągnąłem dziewczynę do środka, oczywiście z odpowiednią dla dżentelmena delikatnością, bo przecież nie chciałbym wyrwać panience ręki wraz z łopatką, a poprowadzić ją na parkiet, by po chwili objąć rękoma i poprowadzić poprzez taniec. Prowadziła się dosyć prosto, bez żadnych problemów, choć nie płynęła w powietrzu tak, jak moja siostra. Ale zdecydowanie najgorsza nie była - ciarki mnie przechodzą, gdy myślę o tej pannie, z którą tańczyłem, mając jakieś piętnaście lat. Stawiała się, prowadzić się nie dała, nogi stawiała nie tak, jak powinna, ciężka, kilka razy przydeptała mi stopę. Okropieństwo nad okropieństwami, po co iść na bal, jeżeli nie potrafi się nawet postawić kilku dobrych kroków w tańcu? I choć lewa noga ciągnęła, ból tlił się przy kostce, to stopy same się poruszały z ukochaną lekkością, delikatny uśmiech pojawił się na twarzy, bo, na cesarza, uwielbiałem to. Uwielbiałem muzykę, uwielbiałem w niej tonąć wraz z drugą osobą.
Muzyka powoli ucichła, pary zatrzymały się i ukłonami zakończyły swój taniec.
– Miło się z panienką tańczyło, lecz teraz powracam do poszukiwania pewnej osoby – oświadczyłem, kłaniając się. – Co nie oznacza, że to nasz ostatni taniec, noc długa i szeroka, a bardzo chętnie zatańczę z panią jeszcze raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz