— Jeżeli można zapytać, bo chyba tajemnicą to nie jest, jak się pan nazywa? — Pytanie padło w towarzystwie szerokiego od ucha do ucha, uśmiechu. Krótki obrót, powtórzenie kroków, które prowadzone były przez prawie każdego. Tylko niektóre wyjątki poruszały się z gracją godną kaczki, jak ten pierdolnięty profesor, którego jakaś dziołcha zaciągnęła siłą do tańca. Biedaczysko. — I przepraszam za użycie francuskiego, wyglądał pan na zdezorientowanego. Po prostu, sądząc po pańskim zwrocie, pomyślałam, że nie jestem tu jedną osobą, która zna ten całkiem ładny język.
Odpowiedziałem jej równie promiennym uśmiechem, ponownie obracając ją wokół własnej osi. Poddawała się ruchom i wykonywała je z gracją. Czyżby taniec płynął w jej żyłach?
— Nie przepraszaj, moja droga, mogłem lepiej ważyć słowa... — Mocniejsze uchwycenie jej dłoni, gdy stawiałem kolejny krok. Nie wiem jakim cudem mogliśmy siebie usłyszeć przez tę grubą zasłonę dźwięków, ale jakoś szło. — Co do imienia, Nivan Oakley, proszę zwracać się do mnie Nivan, nie bądźmy na siłę eleganccy...
Gdy taniec się skończył, gawiedź rozbiegła się do stołów i stolików, od razu biorąc się za pałaszowanie wszelakich potraw, bardziej, bądź mniej dziwnych. Podobnie poczyniła moja partnerka, która rzuciła się na jedzenie, jakby z miesiąc go nie widziała, a pojemność jej żołądka, krótko mówiąc, mnie zaskakiwała.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do pierwszego lepszego wolnego miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz