Od Aureliona

Głupio było mi nawet zerkać na dziewczynę, którą upuściłem, jak ostatnia kaleka. Dlatego też dokładnie oglądałem zastawę, zachwycając się, jakie to ładne widelce tutaj mają, a popatrzcie tylko na chusteczki, tak ładnie poskładane...
O czym ja gadam, wstyd mnie zżerał, a twarz prawdopodobnie miałem już całą fioletową, bo o zieloną trudno było mi zabiegać.
Nagle z tłumu, jak mój Anioł Stróż, wybawiciel tego świata, nadzieja na lepsze jutro, wyszedł nie kto inny, jak sam Olek Alex. Nie mogłem się powstrzymać. W moich dłoniach wylądowało naczynie z winem, chłopak posyłał mi swój firmowy, szelmowski uśmieszek, którego nigdy nie miałem dość.
— Witam, Aurelionie. Nie sądzisz, że kuszący dziś mamy dzień? Napijmy się w swoim towarzystwie, pierwszy raz nie jest to lemoniada lub herbata. — Parsknął śmiechem zaraz po wypowiedzeniu tych słów, ściągając na siebie niechętne spojrzenia. Przewróciłem oczami. Gwiazda Betlejemska.
Dobre kilkanaście minut głupich rozmów, śmiechu, zakrapianego odrobiną dobrego alkoholu. Ostatnio za często daję się skusić na procenty, to dobrze się nie skończy. Potem muzyka, dobierające się pary. Ściągnąłem brwi. Jakiś tutejszy obrządek? Mogłem trochę poczytać o tym miejscu, nim tu przylazłem. Chrząknąłem, odłożyłem kieliszek, poprawiłem delikatnie poły marynarki.
— Zatańczysz ze mną? — Posłałem w stronę chłopaka najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było mnie tylko stać.
Jak mam kogoś jeszcze upuścić, to tylko jego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz