A więc jestem. Wpatruję się w salę wypełnioną ludźmi (albo i nie) i mam
wrażenie, że popełniłam największy błąd mojego życia, postanawiając
rozpocząć moją przygodę z tą szkołą od wesela na innej planecie.
Przewodniczka już zdążyła się ulotnić, gdzieś wśród tłumu dostrzegam
mignięcie jej włosów i nagle czuję się osamotniona. Co z tego, że w
teorii należę do wyższych warstw społecznych skoro tak naprawdę nigdy
nie byłam na balu? Miętoszę w rękach ulotkę z informacjami i rozglądam
się po Sali. Trzeba przyznać że robi wrażenie, tak jak właściwie cała
architektura tak planety. Problem w tym, że to dość przytłaczające
wrażenie. W tej jasnoróżowej sukience za kolano z mnóstwem falbanek i –
oczywiście – prawie bez dekoltu (i bardzo dobrze), oraz w balerinkach w
tym samym kolorze, czuję się dziwnie nie na miejscu. Jakbym zaburzała
jakąś wewnętrzną harmonię tego miejsca. Kończę te rozważania gdy ktoś
mnie potrąca i uświadamiam sobie że stoję w przejściu i przeszkadzam
innym. Pospiesznie przesuwam się pod ścianę, gubiąc przy okazji jedną ze
spineczek w kształcie różyczek, które mam we włosach. Kiedy próbuję ją
podnieść przypadkiem kogoś potrącam i słyszę mamrotane pod nosem
przekleństwa. Szybko przepraszam, podnoszę spinkę i staję w kącie z dala
od największego tłumu. Nie ma jak to dobry początek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz