Zatańczyliśmy ten jeden, krótki, symboliczny taniec. Alex był sztywny, nieco wybity z rytmu, dostrzegałem jego spanikowany wzrok, padający na inne pary. Starał się powtórzyć za wszelką cenę wszystkie ruchy i nie wyjść na skończonego idiotę. No, a ja starałem się być jak najlepszym partnerem w tańcu, chciałem go jak najlepiej poprowadzić, byle załapał trochę pewności.
No, a potem nas rozdzielono, wręcz siłą. Mnie przeznaczyli dla jakiejś różowej świruski [jakbym ja, niebieski, był całkowicie normalny], która przez większość czasu gadała o tym, jak to żółta sukienka jej pasuje, ale i tak założyła zieloną, bo uznała, że czemu by nie. Swoją drogą, w żółtej wyglądałaby o niebo lepiej.
Paniczne rozglądnięcie się po sali, ratunku, cholera jasna, co ja tu robię.
Lewo, prawo, lewo. Przeproszenie dziewczyny i bieg z przeszkodami do znajomej persony.
— Pelciu, kochanie ty moje, ratuj mnie! — pisnąłem, dobiegając już do dziewczyny i biorąc ją w obroty do dwóch najbliższych, wolnych miejsc. Zjemy na spokojnie, pogadamy, a ja zapomnę o istnieniu innych ludzi, tak, to dobry pomysł, już nikt nieznajomy mi nie wejdzie w paradę, już nie będę musiał słuchać o śmierdzących stopach cioci Maryli, przez którą różowa nie mogła założyć ulubionych chodaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz