Wszystko było ciche.
Dźwięki przypominały kolorowe wstęgi, które podróżowały z jednej strony pomieszczenia do drugiej, uderzając w niektórych przypadkowych przechodniów, innym tancerzom podcinając nogi, a na samym końcu rozchodziły się wzdłuż kamiennych ścian.
Wszystko było szare.
Za wyjątkiem słuchowej wizualizacji, oczywiście. Zwyczajnie najpewniej (barwne i kolorowe) suknie stały się mieszaniną różnych odcieni bieli, czerni. Panujący półmrok dodatkowo pogarszał widzenie, sprawiając, że krawędzie stawały się bardziej rozmyte, mniej wyraźne, ostre, wystarczające, żeby się na nich skupić.
Wszystko było bolesne.
Sceneria zaczęła się zmieniać. Jedno mrugnięcie, drugie, trzecie, czwarte. Cisza i szarość zamieniała się miejscami z feerią barw i dźwięków. Głowa miała mi zaraz pęknąć, oczy wciąż szukały w tłumie znajomych twarzy, wątpiąc w szanse ich znalezienia. W końcu, jakim cudem mieliby się tutaj pojawić?
Wszystko nadal było idealne.
Poszerzyłam nieco uśmiech, doskonale wiedząc, że był jednym z moich największych atutów. Niedbałym ruchem dłoni, tak starannie wystudiowanym, poprawiłam spadający na oczy kosmyk włosów. Zrobiłam krok do przodu, czując, że zaczynam powoli się uspokajać. Rozpuszczone kłaki układały się w łagodne fale, zasłaniając tatuaż motylarka, którego fragment wychodził poza kołnierz sukienki.
Przecież wystarczy się uśmiechać.
Granatowy, ciężki materiał był zwężany w talii, opadał koło nóg, z kolei góra sukienki została przedzielona na pół, wzdłuż przerwy między piersiami. Nieco ciemniejsze zdobienia wzdłuż zakończeń, ułożone w wzór liści, kwiatów i winorośli.
Wołano do tańca.
Rozejrzałam się wokoło, szukając jakiegokolwiek partnera. Odbębnić taniec podstawowy, potem zniknąć i zaszyć się w swoich sprawach, szukając większych czy mniejszych sekretów tutejszego świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz