Ludzie rozeszli się na boki, do stołów, bo w końcu szalone tańce wykańczają, a gdy człowiek jest wykończony, to chce mu się jeść. Myśl prosta i oczywista, a jednak tego wieczoru nie dotyczyła ona mnie. Bo zdecydowanie głodny nie byłem. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że jeden kęs jakiejkolwiek potrawy i zwrócę wszystko (z czystego stresu) na podłogę. A tego nikt by nie chciał, czyż nie? Ani ja, czy inni goście, ani cesarz, ani obsługa balu.
Spojrzałem kątem oka na moją siostrę, która wręcz rzuciła się do jedzenia. Oh, przynajmniej ona poczuła jakikolwiek głód. Uśmiechnąłem się pod nosem i po pochwyceniu kieliszka z napojem przypominającym szampana (najpewniej dla odwagi, bo w końcu procenty w odpowiednich i kontrolowanych ilościach zawsze trochę pomagają), ruszyłem przed siebie, oczywiście uważnie lustrując każdą twarz. Na pewno gdzieś jest, gdzieś się schował, Foma nie panikuj, znajdziesz go jeszcze, przecież bal się dopiero co zaczął, spokojnie, oddychaj. Lewa noga troszkę bolała po pierwszym tańcu, miałem nadzieję, że nie wyglądałem przynajmniej jak potrącony przez samochód pies. W końcu musiałem jeszcze zatańczyć przynajmniej jeszcze raz, tylko jeden raz i byłbym w pełni szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Oczywiście, przed tym, taniec musiałby pójść perfekcyjnie, bez potykania się o własne stopy. Ale kto mi zabroni trochę pomarzyć o niebieskich migdałach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz