Od Dextera

Działo się, działo, trudno zaprzeczyć, a sam Foma jedynie uosabiał całe dzisiejsze ogarnianie. Kwintesencja elegancji, wszelkie najlepsze cechy człowieka i ten magiczny błysk w oku, które sugerował, że szukaliśmy się wzajemnie przez cały wieczór.  Pudełko z raz już porzuconym pierścionkiem ciążyło mi w kieszeni, przyciągało do ziemi, każąc ugiąć się i przeprosić, bo w sumie tak naprawdę nigdy sobie tamtych kwestii nie wyjaśniliśmy, one nadal gdzieś tam wisiały i trwały w czasoprzestrzeni, czekając na aktywację kolejnego zapalnika powodującego mniejszą czy większą kłótnię. 
— Widzę, że podchodzenie do mnie coraz lepiej ci wychodzi. Co do pytania, może być, choć mało interesujących person się tu kręci, więcej tych... No, sam wiesz — parsknął chłopak, mrugając do mnie. — Tańce też mają ciekawe... — Zaśmiał się, widząc jak jedna z par prawie wywija orła.— No i trochę zestresowany, trzeba przyznać. Dawno nie tańczyłem, dawno nie byłem, dawno się nie bawiłem, a noga chyba znowu zaczyna szwankować. Nie wiem, jak ty to zrobiłeś, ale nieźle się ukrywałeś. A jak twoje wrażenia?
— Ukrywałem? — spytałem z nieskrywanym oburzeniem. — Co ja musiałem cierpieć przy tym pokazie tańca, to przecież moje, jak mogłeś mnie nie zauważyć? — Pominąłem kwestie, że ja jego również trochę szukałem. 
Oddaliliśmy się na moment, gdy mnie pociągnęła do tyłu jakaś kobieta, z kolei Foma zabrał się za zbieranie umierającego na pijaństwo profesora z parkietu. Kilka minut później ciągnąłem chłopaka za sobą, w losowym kierunku, wiedząc, że jak go puszczę, to znowu gdzieś mi ucieknie, a przynajmniej jeden taniec musieliśmy wspólnie zatańczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz