Bale mają same plusy. Alkohol, alkohol, alkohol, no i oczywiście, nie mogę tego pominąć, alkohol. Ostatnimi czasy mój prywatny barek świeci pustkami gorzej jak monopolowy po sylwestrze. Blond włosy zdecydowanie zamąciły mi w głowie, a ich brak sprawił pustkę w sercu, którą zalać można było tylko wysokoprocentowymi napojami. Tak więc płyn leciał i leciał, czekając tylko na moment, gdy czara się przeleje, a przeważająca ilość alkoholu nad krwią, nie starczy. No i zmusi moją biedną, jakże samotną osobę, do sięgnięcia po coś mocniejszego. Lepszego. Dla doznań, nie zdrowia, zdrowie wisiało na włosku od dobrych dziesięciu lat mojej, jakże marnej, egzystencji.
Dość użalania się nad zauroczeniami, nie zauroczeniami, czymkolwiek. Uroczystość zbliżała się wielkimi krokami, ba biegła ku mnie, niczym rozpędzone zwierze, gotów wgryźć się w tętnice.
Ogarnę się, odwalę jak mohery do kościoła, zabłysnę, jak obsypany toną brokatu.
Pierdolenie o Chopinie, lekkie przycięcie, za długiej już, brody, umycie kłaków i zębów w zupełności starczało. Resztę dopełni się litrami taniej wody kolońskiej. Spodnie w kant, mokasyny, dopasowana [pierwszy raz!], biała koszula i marynarka. W kwiaty, co prawda, bo wzorom oprzeć się nie mogłem, ale była. Równie kolorowa, co skarpety, które dumnie eksponowałem, podwijając czarne nogawki. Wyjątkowy jak zawsze. Tak, chciałbym, żeby to zdanie, chociaż troszeńkę miało odniesienie w świecie rzeczywistym, ale nawet nie mijało się z prawdą.
Wychyliłem kieliszek, na rozpęd. Tego wieczoru wolałbym nie pamiętać. Sam nie wiem czemu, ale coś mi mówiło, że to wszystko nie skończy się dobrze. Ba, wypadnie dramatycznie.
Raz się żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz