Pierdolone dzieciaki, szuje waszych matek, idiotyczne zidiociałe pokolenie idiotów, którzy nie odróżniają magii elementarnej od magii organiczno-czerstwej, a przy tym miałem przeświadczenie, że większość z nich wiedziała o moim własnym przedmiocie więcej ode mnie.
Cóż, widocznie nie skojarzyli za bardzo, że moją ambicją nie było nauczania niewiernych i pozbawionych gustu potworów, jaką piękną sztuką jest wgapianie się godzinami w kule, udając bycie stukniętym. W końcu inni wróżbici się nie sprzedają, jak ktoś chce cyganić kasę za wróżenie z łapy, to proszę bardzo, ja tam w przeznaczenie nie wierzę.
Na Cesarza...
Chyba właśnie przyznałem się, że nie mam wiary we własny przedmiot. I cóż, co ja poradzę. Mińsk prosił o nauczanie, Mińskiemu się nie odmawia, a miła pensja połączona z własnym mieszkaniem wynagradzała przymus użerania się z głupcami, w dodatku niekiedy mądrzejszymi ode mnie.
I wtedy zaczęli wołać do tańca.
Zdębiałem, uciekłem wzrokiem, zakrztusiłem się śliną. O wy szuje, wy mi za lekarza będziecie płacić, ja na zawał ubezpieczony nie jestem, co to ma być, czego wy oczekujecie?! Ja ledwo na dwóch nogach idę, gdy mam prostą przed sobą, jak zaczną się wygibasy, to zaliczę spektakularny kozioł.
Już i tak musiałem prezentować się nieco dziwacznie, ubrany w spodnie i kamizelkę o granatowym odcieniu, posiatkowanym białą kratką. Do tego koszula w kolorze morskim (jedyny zysk płynący z nauczania mojego przedmiotu kończył się na znajomości dziwnych kolorów), z kolei życiem była burgundowa muszka w jasne, biało-żółte kropki. Nie ma co, szczyt i rewia mody.
Zacząłem rozglądać się za jakąś, Cesarza ducha winną, panną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz