Od Adama

Kotołaczka zdecydowanie nie dorównywała mi wzrostem, ale nie mogłem narzekać. Do tej pory zachowywała się nienagannie, co pozwalało mi przypuszczać, że zostały jeszcze jakieś resztki nadziei w tym nędznym przybytku edukacji. Skąd pochodziła? Nie była to rodzina wielodzietna? Bardziej skromna, żeby nie powiedzieć uboga? A mimo tego stała tu teraz, jako przedstawiciel klasy robotniczej, mogąc patrzeć z góry na osobniki z klas wyższych, które aktualnie zachowywały się jak potłuczone. 
Zrezygnowała w końcu nawet z idiotycznego uśmiechu, przez co jej twarz zaczęła wyglądać nieco naturalniej, nie jak te wszystkie kukiełki wokół, będące zalążkiem wczesnego alkoholizmu przyszłych ojców ich dzieci. 
— To będzie zaszczyt — odpowiedziała, podając mi rękę. 
Poprowadziłem ją na parkiet, szczerząc się jak głupi nastolatek, nie odstający poziomem od reszty tutejszej gawiedzi. Ostatecznie wkraczasz między wrony, więc kracz jak one. Krok za krokiem, figura za figurą, dłoń za dłonią. Nie należałem do najwybitniejszych tancerzy, ale doskonale potrafiłem dostosować się do sytuacji i kopiować ruchy pary przed nami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz